W koszmarnym lesie.
Koszmarnym.
Koszmarnym.
Koszmarnym.
Przeleciało go to dziwne uczucie przerażenia i strachu. W głowie szczeniaka narastało jednocześnie tysiące pytań. Jak się stąd wydostać, co tu mieszka, czy zrobi mi krzywdę. Przez chwilę nastała cisza, a Aaron czuł tylko bicie własnego serca. Zawsze łatwo go było wystraszyć, chociażby jakąś głupią nazwą. Zacisnął szczęki, żeby nie krzyknąć. Odwrócił łeb na prawo, i zadarł nos ku górze, zaraz po tym jak Raziel położył palec na jego czole. Aaron nienawidził tego uczucia. Strachu, przerażenia, tak jakby ktoś nagle uderzył go prądem prosto w klatkę piersiową. A jednocześnie towarzyszyło temu zażenowanie, bo nie miał pojęcia jak się tego pozbyć. Miał tak odkąd pamiętał. Odkąd stracił całą rodzinę, odkąd go zostawili, odkąd zniknęli i już nigdy nie wrócili.
Krwisty fuknął cicho.
- Tylko martwy nie zna strachu
- W takim razie chcę być martwy.
- Nie mów tak.
- Bo?
Głos w jego głowie nagle ucichł, albo może on sam nie umiał sobie na to pytanie odpowiedzieć. - Poddać się? - nastawił uszy słysząc słowa Raziela. Zmrużył oczy odwracając się w stronę psa. - Pewnie sam się boisz. Ale jak już będę rycerzem, to... to... - z początku jego głos był oskarżający i pewny siebie, ale potem znów stał się bezradny i niepewny. Aaron oblizał pysk, marszcząc przy tym czoło, nie do końca wiedząc co powiedzieć dalej.