- Ojciec... Steele? Asmodeusz? - jedno wiedział na pewno, chodziło o demonicznych. Jednak skąd miał wiedzieć, że drugie wymienione imię było trafne. W końcu jednego nienawidził równie jak drugiego. Tylko, że pierwszego złapał. Trudno było, ale się udało. A na zbieg okoliczności Przywódcy Demonicznych nigdzie nie widział, więc porwanie go nie wchodziło w grę... Przynajmniej na razie. Na imię znanego mu psa uśmiechnął się przyjaźnie. Pies, wmieszany w wojnę, bardzo sprzeciwiający się, uprzejmy, wykonujący każde zadanie jak należy. Nawet jak tak bardzo nie odpowiadała mu decyzja Restlessa wraz z Andromedą, nie przeszkadzało mu to. Takich psów potrzebne było od groma.
- Rozumiem - powiedział, kiwając łbem. Chyba jeszcze nie miał okazji odwiedzić wiedźmy... I raczej na razie nie miał zamiaru. Na razie. Zawsze może coś wypaść i... i trzeba będzie się udać, o.
I bez słowa ani znaku wybył.
zt