Pojawił się.
Na samym środku tejże urokliwie polanki. Ah, niemalże można sobie wyobrazić te wesoło biegające sobie słodkie maleństwa, łapiące z życia wszystko co tylko się da oraz spoczywające w cieniu matule bacznie obserwując swoje pociechy. Jaka szkoda, że ta wizja nigdy nie dojdzie do skutku, a wszystko przez Kapitana, który trzymając w pysku płonącą gałąź, ugiął kark pozwalając, aby zieleń trawy powoli się zajmowała ogniem. Przesuwał się na bok, dochodząc do pobliski drzew, wszystko skrzętnie podpalając.
Płoń. Płoń.
- Naprawdę Ci się nudzi.
- A żebyś wiedział, Az. - aby każdy wiedział czy ja to sprawka, pozostawił na środku polany wypalone swoje imię. Z cała pewnością sprawne oko je wyłapie. Nie zamierzał zrzucać winy na Upadłych, o co to to nie, on działa na własną łapę, a tamta zgraja niech się sama postara.